Sunday, May 2, 2010

afgańskie linie lotnicze, wylatujemy


...w końcu, siedzę w samolocie na lotnisku we Frankfurcie, ustawiamy się na pas startowy, mogę się odprężyć, a o mało co, nie byłoby tej podróży, ledwo zdążyłem... Kiedy samolot zaczął podnosić się do lotu, jeden z młodych Afgańczyków wstał aby sięgnąć do schowka nad głową, otworzył go ale nie zdążył nic wyciągnąć, usłyszał z dwóch stron głośne, zdenerwowane: „sir, sit down, sit down”, „sir, sir, what are you doing? Sit down!!!”, to dwóch starszych mężczyzn w mundurach zareagowało na jego zachowanie – „against safety regulations”. Przestraszył się i siadł zmieszany. Usłyszał jeszcze kilka komentarzy pod swoim adresem i żałosnych spojrzeń w swoim kierunku. Zapewne nie wiedział jak się zachować w samolocie... no bo, w samolotach można zachowywać się różnie. Pamiętam lot z Kaleningradu do Almaty w dziewięćdziesiątym czwartym roku, kiedy było za dużo pasażerów w samolocie i ludzie musieli siedzieć na podłodze – Aeroflot; innym razem handlarze, a to głównie oni a raczej one, latały samolotami po byłym ZSRR, miały zbyt wielkie toboły i trzeba było wziąć je jako bagaż podręczny; cały korytarz samolotu był zastawiony torbami – bardzo szerokie safety regulations :-)... to były inne czasy, samoloty nie spadały a ludzie mieli większą cierpliwość i satysfakcje z latania, biletów nie można było kupić 'vot tak', ale tylko przez znajomości i tylko 15 dni przed odlotem - ani wcześniej ani później...

Przez głośniki usłyszeliśmy wschodnie imię i nazwisko pilota oraz przeprosiny, że system Audio/TV nie działa. Nikt się nie zdziwił, patrząc w jakim stanie były fotele i słysząc dźwięk skrzypiącego plastiku podczas kołowania na pas startowy. Samolot afgańskich linii lotniczych był tylko w ¼ zapełniony. Kilka kobiet i sami mężczyźni. Może dziesięciu Afgańczyków, reszta to Amerykanie i Europejczycy: żołnierze, policjanci, dziennikarze i inne osoby ubrane bardziej formalnie. Wszyscy bardzo poważni, skupieni, prawie nie rozmawiający ze sobą.
Długie loty są można wykorzystać na przygotowanie się do innej rzeczywistości. Włączyć instynkt przetrwania, ostrożności i być gotowymi na szybkie reagowanie...w Europie żyje się inaczej...w Kabulu trzeba mieć się na baczności, o tym zresztą jest napisane w informatorze w kieszeni fotela– taka turystyczna reklamówka :-)
Zaczyna ogarniać mnie uczucie, które dobrze pamiętam z pierwszych lat podróży po Środkowej Azji lub na Kaukaz; dreszczyk emocji, niepewności i nadmiernej ostrożności w stosunku do ludzi spotykanych na ulicy. Każdy wie, że jest się celem chuliganów, nacjonalistów i ulicznych złodziei, a nawet miejscowej policji chętnej zarobić kilka dolarów na przestraszonym obcokrajowcu. A wszystko to dzieje się pośród nadzwyczaj otwartych, miłych i pomocnych ludzi, których spotykasz na ulicach lub zaproszony pijesz 'czaj'.
Zawsze podczas takich podróży trzeba patrzeć dalej niż tylko pod nogi, i szerzej niż tylko co dzieje się obok. Trzeba obserwować co robią miejscowi. Czy nie ma szczególnych zachowań z ich strony. Trzeba być przygotowanym na trzy kroki do przodu. Wyprzedzić sytuację. Zwłaszcza jeśli nie zna się języka i komunikowanie jest opóźnione. Na początku lat 90 w Kazachstanie bito na ulicach Rosjan, zaczepiano kobiety, napadano w klatkach schodowych, nie mówiąc już o zastrzelonych biznesmenach, czy okradanych obcokrajowcach. Po zachodzie słońca ulice ogarniała totalna ciemność, a w ciągu dnia można było spotkać mężczyzn bez 'prepiski', takich którzy przyjeżdżali do miasta znikąd i nikt też nie mógł ich później odnaleźć.
Jaki będzie Kabul? Ma opinię niebezpiecznego miejsca. Patrząc na pasażerów, właśnie takiego się spodziewają, nigdy nie widziałem tak spokojnego lotu...

...Ach, zapomniałbym dodać, a byłoby to zaniedbanie, stewardesy w samolocie były rewelacyjne. Mówiły biegle po angielsku. Bardzo energiczne, pomocne i uśmiechnięte. Gotowe uspokoić pasażerów i dlatego pozwalające sobie na „nad miłe” komentarze:
Chicken or beef, spytała się pakistańska stewardesa
Beef please, I prefer meat, odpowiedziałem
Beef is yammi, usłyszałem w odpowiedzi z dużym uśmiechem
po posiłku, kiedy zbierano już naczynia:
Beef was really good, I don't need the desert, powiedziałem oddając kawałek ciasta
I don't eat sweats at all, don't like it, stewardesa odpowiedziała
Good?
Oh, yes, I am sweet enough, usłyszałem ku mojemu zaskoczeniu
(takiej otwartości nie słyszałem jeszcze, latając dwa razy w miesiącu przez ostatnie trzy lata, Ryanair czy Easyjet, :-), ale to jest Wschód pełen skrajności. Ciekawe jakim go spotkam już za kilka godzin?

1 comment:

Lux said...

Dobrze, Zb - możesz jeszcze zmusić Facebooka. żeby Ci automatycznie blogowe wpisy prezentował w profilu.

Podziel się tymi historiami. Warto!